Komentarze: 1
W końcu udało mi się nieco opanować sytuację i moja siedziba jakoś wygląda.. :-) *ogarnia wzrokiem stronkę* Wszystko leży na swoim miejscu, zostały jednynie do zrobienia maleńkie poprawki.. Tak więc, letzzz have a PARTY!!! *włącza na maxa SlipKnota* ;-)))
Ok, zmiana tematu.. Dzisiaj wolne - z jednej strony cieszę się niesamowicie, z drugiej zaś.. nie mam co ze sobą zrobić do cholery!!! A dla mnie nuda to najgorsza rzecz pod słońcem... :-/ Snuję się więc sennie po domu, denerwując domowników moim jakże pełnym życia nastawieniem do wszystkiego... Ale tak już mam od kilkunastu dni.. Nic mię nie cieszy, a to, co dawniej sprawiało radość, wydaje się nic nie wartą głupotą. Chociażby imprezy... Dawniej czekałam z niecierpliwością na nadejście weekendu, widząc przed oczami nieco okraszoną procentami zabawę. Chciało się spożytkować jak najlepiej tę wzbierającą sie w ciągu tygodnia energię, szaleć z paczką ukochanych przyjaciół, cieszyć się chwilową wolnością. A teraz? Miałam iść w sobotę na jakąś 18nastkę. Nie poszłam, ogarnęła mnie jakaś taka niechęć do jakichkolwiek spotkań z ludźmi, poczułam nienanturalną (biorąc pod uwagę mój dosyć towarzyski charakter, hehe ;-) ) potrzebę zaszycia się samotnie w swoim pokoiku, bezpiecznej przystani, gdzie mogę odpłynąć z dala od wszelkiego zgiełku tego świata ;-) Wiem, że sprawiłam tym przykrość wielu osobom, a szczególnie mojej wspaniałej przyjaciółce ("przecież obiecałaś!"), ale czułam, że nie bawiłabym się dobrze... Ehhh, może się starzeję? ;-) Wiem, wiem, pieprzę od rzeczy - ktoś by powiedział, że weszłam w taki wiek, kiedy to dopiero rozpoczyna się prawdziwe życie... Ale ja widać już przeżyłam swoje, albo nie wiem... to tylko chwilowy stan, spowodowany jesienią, której z całego serca nie znoszę? :-/
Posiedzenie w domu, zaowocowało m.in dwoma nocnymi mini-seansikami filmowymi. W sobotę obejrzałam sobie film o dźwięcznym tytule "Turbulencja III: Heavy Metal".. W sumie to przez ten tytuł, jako że to moje klimaty (muza of kors, a nie samoloty, albo cholera wie co).. O ile na początku, odrobinę podsypiałam w fotelu, później, nieco się rozkręciło i nawet mnie wciągło... Przynajmniej na tyle, że dotrwałam do końca w stanie całkowiecie przytomnym - zarówno ciałem, jak i duchem.. :-P Anyway, i tak metal rulez...: \m/ (to tak na marginesie)..
Wczoraj zaś miałam przyjemność zobaczyć po raz pierwszy film "Zielona Mila" --> po prostu coś NIESAMOWITEGO! Wywarł na mnie ogormne wrażenie i sprawił, że będę patrzała na różne sprawy inaczej.. Chociażby kara śmierci - nigdy nie byłam jej zwolenniczką, ale teraz w pełni otworzyły mi się oczy... Nikt na ziemi nie ma prawa odbierać życia drugiej osobie. Inaczej czym byśmy się różnili od zwierząt? Chociaż i one, można powiedzieć, żyją wedle pewnej etyki i zabijają z reguy tylko i wyłącznie w obronie własnego życia.. Dziś postanowiłam zagonić całą rodzinkę do przymusowego obejrzenia owego filmu *przykłada wszystkim pistolet do skroni* , a i ja bardzo chętnie obejrzę go po raz drugi...
No i jeszcze jeden temat na koniec.. Ostatnio na dodatkowym angolu zostałam wciągnięta do dyskusji, czy istnieje przyjaźń pomiędzy kobietą, a mężczyzną.. Temat rzeka, można powiedzieć.. Mimo serii bolesnych doświadczeń, stwierdziłam, że owszem, jest to możliwe. Mimo, iż uczestniczyłam swoim moim krótkim życiu w rozpadzie dwóch przyjaźni z facetami (raz była to moja wina, druga zaś przestła istnieć z jego powodu), wierzę, że tym razem będzie inaczej... Znamy się od dwóch lat, ale zbliżyliśmy się do siebie, jakieś pół roku temu... Gadamy praktycznie o wszystkim. Zwierzam się mu się więc ze wszystkiego, no i oczywiście działa to także w drugą stronę. Z mało kim jestem tak szczera i mało kto jest mi tak bliski. Mimo to, nie w głowie nam żadne 'romanse' ;-)) Znaczy się, pomiędzy nami... Albowiem ja mam koguś innego na oku, a i jego serducho jest zajęte.. :-) I chciałabym, aby zostało tak, jak jest, bo przyjaźń z facetem to naprawdę cudowna sprawa.. Widzisz, jak świat wygląda z jego punktu widzenia i ogólnie taka znajomość różni się od "babskiej przyjaźni"...
I to by było na tyle.. Troszki się rozpisałam, ale tak to już jest, gdy się cierpi na nadmiar wolnego czasu... ;-)